Miasteczko Nonstead

Od jakiegoś czasu ciągnie mnie w kierunku grozy, a szczególnie polskiej. I mam pewną teorię, czemu tak się dzieje. W gatunku, jakim jest horror zdecydowanie rzadziej występują wielotomowe cykle, a większość historii zaczyna się i kończy w jednej książce. Wygodne i bardzo zachęcające dla kogoś, kto ma rozpoczętych szesnaście serii i nie chce pakować się w nowe trylogie, tetralogie i inne "logie" prowadzące do niekończących się sag. Zatem lekarstwem na ten stan rzeczy są horrory - jest w nich element paranormalny, niewyjaśnione zdarzenia i obyczajowy fundament pod historię. Pytanie tylko, czy Marcin Mortka odpowiednio wykorzystał karty, którymi miał grać...

Do tytułowego Nonstead przyjeżdża Nathan, pisarz jednej antologii. Przyciągnięty w na pozór spokojne rejony poszukuje sensu swojej wyprawy i na nieszczęście go odnajduje. Wśród mieszkańców zaczyna dziać się powszechnie znane i niekoniecznie lubiane "coś dziwnego". Konkretnie to kilka osób dopadają koszmary. Nathan po zaprzyjaźnieniu się z drwalem, Skinnerem zostaje naprowadzony na trop Samotni - starej chaty niszczejącej w środku lasu i obwinianej za wszystkie krzywdy. Pytanie tylko, czy spalenie tej rudery jest jedynym wyjściem, a co gorsza, czy właściwym...

Nie do końca wiedziałam, czego się spodziewać po książce, bo na odwrocie okładki pisano jedynie o strachu i wyniszczonych przez niego mieszkańcach Nonstead. Więc kiedy zaczęłam czytać, nie miałam żadnych wizji tego, jak autor poprowadzi fabułę, co nie zmienia faktu, że spodziewałam się coraz silniejszego poczucia zagrożenia. Klimat to jest coś, na co najbardziej zwracam uwagę, oczywiście na równi z wiarygodnością, jeżeli mówimy o powieściach grozy. Ale jeżeli jest klimat, to wszystko jest bardziej prawdziwe nieprawdaż? I tutaj trochę się autor nie spisał. Książka jest krótka i nie zdołałam poczuć jej atmosfery. Opisy do mnie nie przemawiały i były dość... monotonne. Liczyłam na dreszczyk emocji i go niestety nie dostałam, choć z drugiej strony jestem osobą, której ciężko się bać nawet w przypadku najlepszych autorów horroru.

Teraz przejdę do części obyczajowej, w której mamy pisarza ściganego przez demony przeszłości, utraconą ukochaną i wstawki z forum, na którym użytkownicy opisują swoje doświadczenia z siłami nadprzyrodzonymi. Przyznam, że umieszczenie fragmentów tego forum było bardzo dobrym pomysłem, uwielbiam jak autorzy dodają wycinki z pamiętników, czy listów, a także z portali internetowych. Co więcej, bardziej mnie na początku książki ciekawiły właśnie te zapisane kursywą na końcu rozdziałów akapity, niż przygody Nathana,

Główny bohater okazał się całkiem przystępny, a jego przeszłość czyniła go wiarygodnym. W zasadzie żadna inna postać nie wyróżniła się szczególnie, choć Skinner zyskał moją sympatię swoją nietuzinkowością. A Owen był jednym z tych bohaterów, których nie dało się lubić, Tak samo, jak Joffrey w Grze o tron i Umbidge w piątej części Harry'ego Pottera, tylko na trochę mniejszą skalę.

Rozwiązanie całej zagadki do mnie niestety nie przemówiło. Finał wydał mi się odrobinę... tandetny? Chociaż zmierznie do niego sprawiło, że choć trochę książka mnie porwała. Zaczęłam bardziej przejmować się losami bohaterów i wyczekiwałam ostatecznego starcia. Całokształt zmuszona jestem jednak ocenić jako dosyć przeciętną, ale przyjemną (to groza!) lekturę, która jest typową historią "na jeden raz". Nie każda książka musi coś wnosić, a literatura z tego gatunku jest pisana zazwyczaj dla rozrywki. Miasteczko Nonstead zaliczam jednak do tych mniej miażdżących horrorów i mogę polecić jako niezobowiązująca lektura.

Moja ocena: 6,5/10

Autor: Marcin Mortka
Wydawnictwo: Fabryka słów
Ilośc stron: 297
Rok wydania: 2012

Do wyzwania: Przeczytam tyle, ile mam wzrostu

Komentarze