Front burzowy


Zakup jak i lektura tej książki były dość spontanicznymi czynami, choć nie ukrywam, że na Akta Dresdena moją uwagę zwróciła ostatnio Ivy z Bluszczowych recenzji. W związku z jej opinią i faktem, że Front burzowy był w pewnym momencie mojego życia jedyną dostępną lekturą, zabrałam się do czytania.

Wszyscy mamy swoje demony.

Książek z gatunku urban fantasy (czy też podgatunku) nie traktuję jako trudnych powieści, ale jak to zwykle bywa, można trafić na tytuły bardziej i mniej znośne. Lubię takie książki - fantastyka osadzona w współczesnych, miejskich realiach to coś, co zawsze przyciągało moją uwagę i nie inaczej stało się w przypadku książek Butchera. Po lekturze w mojej świadomości zaczął figurować więcej, niż jeden Harry, a ten nowy osobnik też potrafi władać różdżką.

Skoro seria nosi miano Akt Dresdena, czas przedstawić podejrzanego. Harry Copperfield Blackstone Dresden, mag, detektyw, posiadacz kota o imieniu Mister jak również właściciel kilku zwojów mózgowych pod czaszką. Podobno. Wiek nieokreślony, rodzina w stanie wiecznego spoczynku. Przyjaciele? Ilości znikome, przesycone pogardą w stosunku do podejrzanego, Urok osobisty i poczucie humoru? Odnotowano, nadaje się na osobny akapit...

Tak naprawdę nie za bardzo wiem, co mam myśleć o tej książce. Z jednej strony dostałam dokładnie to, czego oczekuję, bo akcja jest zawiła i wartka, pojawia się wiele przeciwności, którym nasz protagonista musi sprostać i to, co tygryski lubią najbardziej, a więc sporo magii, zaklęć, wampir na zagryzkę i duchy oraz magiczne kręgi. Dlaczego nie jestem w stanie od tak zakwalifikować tej książki do kategorii tych lubianych i z miejsca, w ciemno polecanych...?

Mowa była już o podejrzanym, prawda? No właśnie, to jest odpowiedź na pytanie z końcówki ostatniego akapitu. Harry wzbudził we mnie wiele ambiwalentnych uczuć. Sympatię - owszem. Z początku naprawdę go polubiłam i w zasadzie to pozytywne nastawienie nie zniknęło podczas zagłębiania się w kolejne rozdziały, może jedynie przyblakło. Przyblakło, bo chwilami Harry tak bardzo mnie rozwalał swoim brakiem pomyślunku, że trochę mnie to dobijało. Podobno, jak wnioskuję z rozmowy z wampirem, pochodzi z innych czasów, nie twierdzę, że bardzo odległych. Niestety, nie zbiega się to  doświadczeniem bohatera, którego mu brak i o którym tylko wiemy z jego monologów. Podobno chodził do szkoły magów, czy też pobrał jakieś wykształcenie. I mimo to nikt mu nie wpoił zasad BHP przy pracy z wampirem. Kolejnym, po sympatii i rozczarowaniu oraz irytacji uczuciu, jakie wzbudził we mnie Harry jest współczucie. Wszyscy w jego otoczeniu nim gardzą. Na palcach połowy dłoni można policzyć, kto do Harry'ego ma stosunek neutralny. I ta połówka tyczy się postaci, która zwyczajnie się nie określiła. W tymże miejscu chciałam płynnie przejść do kilku zdań na temat bohaterów drugoplanowych.

Murphy niesamowicie działała mi na nerwy. Policjantka (ja chyba mam po prostu problem ze stróżami prawa), którą Harry uważa za przyjaciółkę i która ja na mój gust, nie zachowuje się jak przyjaciółka. Okazuje co prawda litość (i całkowity brak zaufania), ale na nic Harry więcej liczyć nie może. Susan chce go wykorzystać (dziennikarek też nie darzę sympatią). Bob jest śmiesznym duchem, który pomimo doświadczenia i wiedzy pozostawia Harry'ego na rzecz gołych studentek w akademiku, podczas gdy mag musi się zmagać z mordercą grasującym po Chicago i znającym podstawy magii. Morgan, nadzorca maga w zasadzie z urzędu pała nienawiścią do Dresdena i koniecznie chce go przyskrzynić. Biała rada, szefostwo magiczne, również nie życzy Harry'emu zbyt dobrze. Milutko.
Natomiast bohaterami, którzy mi się spodobali byli Johnny Marcone, elegancki typ w pewnym sensie wyjęty spod prawa. A zaraz obok niego Bianka, wampirzyca prezentująca bardzo zachęcający, mroczny i w pewnym sensie nietypowy wizerunek krwiopijcy.

Jim Butcher uzbroił Dresdena w niekoniecznie wysokiej jakości poczucie humoru. Dla mnie to żaden problem, lubię suchary i większość żartów Harry'ego i mnie śmieszyła, aczkolwiek racjonalizując sytuację - zdaję sobie sprawę z tego, że nie każdego bawiłoby takie poczucie humoru. Ale koleś się starał, naprawdę...


W tym momencie byłem na tyle zdeterminowany, że potrafiłbym żuć gwoździe i wypluwać biurowe spinacze.

To co naprawdę mi się spodobało w książce, od początku do końca to wątek kryminalny z udziałem wątka magicznego. Nawet nie przeszkadzało mi, że na pierwszy ogień autor zakręcił się wokół najlepiej sprzedającego się tematu, czyli seksu. Później to w pewnym sensie się zatarło, a na pierwszy plan weszła magia. Nie było to nic wyszukanego, ale w sporych ilościach i całkiem logicznie pomyślane. Co więcej, autor wprowadził rozróżnienie na białą i czarną magię. Pojawiły się też elementy voodoo (ścinanie włosów, żeby kogoś dopaść). Całkiem dobrze rozpisane sceny dynamiczne, dużo utrudnień, zmutowane pajęczaki... Lubię takie zestawy, dla rozrywki wręcz idealne. Ciekawi mnie również przeszłośc głównego bohatera, więc na pewno będę o niej wzmianek szukała w kolejnych częściach...

Nie ma lepszego wskaźnika czyjegoś charakteru niż sposób, w jaki wykorzystuje swoją siłę, swoją moc.

Z racji tego, co napisałam wyżej, nie wiem, co mam myśleć o książce. Bardziej skłaniam się ku pozytywnej opinii, ale niestety kilka kwestii wywołało u mnie zgrzytanie zębami. Dla relaksu i rozrywki w wersji nie koniecznie banalnej Front burzowy nadaje się idealnie. Ale jeszcze nie powiedziałam Harry'emu "Tak" (nie, nie sakramentalnego). Muszę umiejętności Butchera sprawdzić za pomocą lektury tomu drugiego, który już posiadam, wtedy zdecyduję się, czy seria jest warta dalszej uwagi, czy sobie ją odpuszczam.

Moja ocena: 7/10

Autor: Jim Butcher
Wydawnictwo: MAG
Ilość stron: 344
Rok wydania: 2000 (oryginał), 2011 (w Polsce)

Akta Dresdena:
1. Front burzowy
2. Pełnia ksieżyca
3. Śmiertelna groźba
4. Rycerz lata
5. Śmiertelne maski
6. Krwawe rytuały
7. Dead beat
8. Proven guilty
9. White night
10. Small Favor
11. Turn coat
12. Changes
13. Ghost story
14. Cold days
15. Skin Game

Cytaty pochodzą z książki. Książka przeczytana do wyzwań: Grunt, to okładka i Przeczytam tyle, ile mam wzrostu.

Komentarze