Muzycznie ostatnimi tygodniami


U góry zdjęcie  koncertu Three Days Grace na Orange Warsaw Festival na którym byłam w piątek. Chyba najlepsze jakie mi się udało zrobić... 
Chyba w nawyk i tradycję wejdzie publikowanie postu muzycznego w okolicach połowy miesiąca. Dzisiaj przyczłapałam z kolejną porcją muzyki, od której ostatnio jestem uzależniona. Tak, uzależnienie to dobre słowo. Szczególnie w przypadku pierwszego kawałka. Tym razem trochę mniejszy rozrzut gatunkowy. co nie oznacza, że będzie monotematycznie...

1. The Offspring - You're gonna go far, kid
Bardzo długo katowałam tą piosenkę i słuchałam jej do porzygu i odtwarzałam po dziesięć razy pod rząd. Narkotyk, uzależnienie jak wspominałam... Ale w tym przypadku terapii zdecydowanie nie potrzeba... Zanim nie nadszedł piątek i Oraneg Warsaw Festival, zasłuchiwałam się w Offspringach.


2. Kings of Leon - Use somebody
Jeden z bardziej znanych utworów tego zespołu. Zespołu, którego nie słucham, choć ten kawałek bardzo cenię za niesamowity klimat. I szczególnie jeden moment w piosence mi się podoba, a konkretnie ten chórek (?) w tle w 2:51 ;) Polecam jako bardzo klimatyczny utwór.


3. Laurel - Blue blood
W ramach odwrotu w kierunku dużo lżejszych utworów zainteresowałam się bardziej twórczością właśnie Laurel, której jeden kawałek znałam z soundtracku do Pamiętników wampirów. A w Błękitnej krwi bardzo spodobał mi się zarówno wokal jak i podkład. W przypadku żeńskich wokali to naprawdę nietypowa sytuacja, bo zwykle ich nie toleruję. Próbowałam przesłuchiwac inne utwory Laurel, ale na razie jeszcze żaden mi nie przypadł do gustu... Wybredną jestem, niestety.



4. Three Days Grace - Home
Chwilę musiałam się zastanowić, czy faktycznie ten utwór wrzucić. Bo byłam na absolutnie świetnym koncercie tej kanadyjskiej grupy muzycznej i co? I zagrali, jak na moje życzenie, same świetne kawałki, które oczywiście znałam, a więc gardło miało prze... rąbane. A potem robiło nadgodziny w czasie występu Papa Roach. Ale o tym za chwilę.
Wracając do Home, jest to utwór dla mnie bardzo... prawdziwy. Nawet jeżeli smutny, to jednak w pewnym sensie pocieszający. Uwielbiam TDG. Nie wiem czy już o tym wspominałam, ale jest to zespół do którego mam ogromny sentyment, bo był to jeden z moich pierwszych "cięższych" wykonawców, których słuchałam na początku mojego zainteresowania rockiem. Myślałam, że już do nich nie wrócę, aż tu nagle coś mnie tknęło, a potem się okazało, że będą na OWF przed Papa Roach. I wróciłam do moich Grejsów. 

No matter how hard I try, you're never satisfied...


5. Papa Roach - Between Angels and Insects
Jeden z moich pierwszych utworów tego zespołu jak też drugi utwór zagrany przez Karaluchy na koncercie, który wywołał mój nieprawdopodobny entuzjazm i wrzask. Serio, jakbym była moim gardłem, to bym mnie chyba zabiła za to, do czego je zmuszałam. Tym bardziej, że na codzień jestem raczej cicha i nie często podnoszę głos. Ale na koncertach i podczas nagrań z koncertów na których się wydzieram... cóż, czasem słychać lepiej mnie, niż wokalistę. Nie zazdroszczę ludziom, którzy koło mnie stoją, ale cóż, życie...
Ładnie się rozpisałam. Co do utworu, to go wielbię i fakt, że w głowie podczas końca semestru miałam "You just can't win" wcale nie uniemożliwiło mi zdobycia pozytywnych wpisów do indeksu. No chyba, że ten fragment tyczył się ćwiczeniowców, którzy chcieli nas usadzić. I nie wygrali...


Komentarze