Rzeki Londynu


Bycie policjantem, głównym bohaterem urban fantasy, początkującym czarodziejem i mieszkańcem Londynu brzmi jak rysopis postaci pretendującej do miana najbardziej połatanego z pomysłów innych autorów osobnika w dziejach literatury rozrywkowej. Rzeki Londynu to debiut Bena Aaronovitcha, więc wyrozumiały czytelnik potrafiący zdystansować się do wspomnianej wyżej porcji "nowości" łaskawie puści to płazem autorowi licząc na bardziej satysfakcjonujące treści w dalszych rozdziałach. Czym w moim przypadku zaowocowała ta wyprawa przez Rzeki Londynu? Irytacją czy satysfakcją z nagrody za cierpliwość do pisarza?

Pewnie już nie raz to pisałam, ale i tak to powtórzę - uwielbiam gatunek urban fantasy, łączący w sobie elementy fantastyki i współczesne realia. Nie wiem dlaczego, ale w pierwszej chwili zasugerowawszy się okładką, pewna byłam, że akcja toczy się w czasach wiktoriańskich. Gdy już przebrnęłam przez pierwsze strony i zorientowałam się Peter Grant pochodzi z jak najbardziej teraźniejszych czasów, mogłam się na spokojnie przestawić na bliższe mi realia i skupić na książce.

Młodych ludzi zawsze kusi wykorzystanie prymitywnej siły.

Główny bohater nie należy do solidnie dopracowanych postaci. Nie narzekam jednak na styl narracji prowadzony w pierwszej osobie, właśnie z punktu widzenia naszego posterunkowego. O Peterze nie dowiadujemy się wiele z jego autoreklamy, za to na podstawie dalszych wydarzeń i przemyśleń bohatera możemy wyrobić sobie o nim zdanie. Uważam, że w tym akurat przypadku główny bohater jest słabością Rzek Londynu co nie oznacza, że czyta się ciężko. Jego głupsze i mniej interesujące zagrywki zbywałam lekkim westchnieniem i z ciekawością śledziłam losy innych bohaterów, rozwój intrygi jak też i od czasu do czasu kłopoty, w które wpakowywał się Peter.Jednak to, co dość mocno mnie zaniepokoiło, to reakcja bohatera na fakt, że ma on możliwość nauczenia się magii. Nie zdziwił się, Nie przeraził, Przyjął to do wiadomości tak jak informację, że ma, no nie wiem, kupić masło wracając do domu z pracy, bo się skończyło. 

Inną kwestią, która niespecjalnie przypadła mi do gustu to słabo dopracowana magiczna płaszczyzna tej książki. Nie wiadomo, czy istnienie magii jest faktem powszechnie znanym i akceptowanym, czy też powszechnie znanym i nieakceptowanym bądź umiejętności nadprzyrodzone to wielka tajemnica. Można to wywnioskować jedynie po interakcjach głównego bohatera z innymi postaciami, w tym bohaterami niemagicznymi. Również niezbyt dokładnie, choć już lepiej został przedstawiony charakter tych umiejętności magicznych, a właściwie użytej przez autora forma, którą rozumiem jako zwyczajne rzucanie.tworzenie czaru. 

Jak do tej pory w większości narzekam, są jednak dość znaczące aspekty, które przypadły mi do gustu i walczyły o przechylenie szali na korzyść dla książki. Mowa o tytułowych rzekach Londynu. Ben Aaronovitch stworzył system bóstw opiekujących się Tamizą i jej dorzeczami. Było to coś nietypowego i świeżego w literaturze urban fantasy, bo do tej pory główna tematyka książek z tego gatunku opierała się na zatargach między rasami, egzorcyzmach, tropieniu nowego osobnika jakiejś rasy czy obywatela nie zrzeszonego z żadnym z miejskich klanów. Tymczasem Peter Grant musi odnaleźć nietypowego ducha który szczyci się morderczą, niespotykaną profesją. Za to należą się punkty autorowi, który w ciekawy sposób skonstruował intrygę, choć jej wyjaśnienie nie należy do idealnie przejrzystych.

Czasem trzeba zamrzeć w bezruchu i przyjąć pierwszy cios. [...] A jeżeli cios okaże się tak mocny, że padniesz? Cóż, to jest ryzyko, które podejmujesz.

Kolejnym plusem są bohaterowie drugoplanowi. Beverly i towarzysz Granta inspektor Nightingale to moi zdecydowani sympatycy w tej części. Również Matka i Ojciec Tamiza należą do grona person, które z chęcią lepiej bym poznała. Największym jednak znakiem zapytania oznaczyłam sobie wspomnianą przed chwilą postać inspektora Nightingale, którego przeszłość i fakt, że urodził się na przełomie XIX i XX wieku wzmagają ciekawość.

Styl autora jest dość przyjemny, zdarzają się jednak powtórzenia i dziwne sformułowania. Natknęłam się na jeden zasadniczy błąd, a mianowicie (z winy błędu autora, bądź redakcji) w jednej ze wzmianek o przeszłych wydarzeniach napastnik staje się ofiarą. Jestem w stanie przymknąć na to oko, bo wszyscy jesteśmy ludźmi, ale był to błąd podpadający pod kategorię byków. Na uwagę zasługują sceny akcji napisane bardzo dynamicznie i zrozumiale, co przyciąga uwagę czytelnika i nie pozwala się oderwać.

Ben Aaronovitch mnie przekonał. Jego pomysł, choć nie do końca świeży, zawiera w sobie wystarczającą dozę nowatorstwa, żebym chciała ponownego spotkania z posterunkowym Grantem i inspektorem Nightingale. Rzeki Londynu to dobry debiut, choć nie pozbawiony wad. Gdy autor dopracuje trochę głównego bohatera, przejrzystość na gruncie kolejnych wydarzeń i odrobinę podrasuje styl, powinien znaleźć się na poziomie cenionych pisarzy gatunku takich jak np. Mike Carey. Zgrzytać zębami nie było kiedy, a mankamenty okazywały się znośne i zrównoważone lepszymi fragmentami oraz postaciami. Polecam książkę, jako niezłą litertaurę rozrywkową, która ma szansę dostać się przy odrobinie wysiłku pisarza na wyższe półki.

Moja ocena: 6,5/10

Autor: Ben Aaronovitch
Wydawnictwo: MAG
Ilość stron: 360
Rok wydania: 2011 (oryginał), 2014 (w Polsce)

Seria PC Peter Grant:
1. Rzeki Londynu
2. Księżyc nad Soho
3. Whispers Under Ground
4. Broken Homes
5. Foxglove summer
6. The Hanging Tree

Cytaty pochodzą z książki. Książka przeczytana w ramach wyzwań: Przeczytam tyle, ile mam wzrostu, Grunt, to okładka

Komentarze