Toy Land

Uproszczony zarys tego, co Robert J. Szmidt umieścił w swojej lekkiej i niewymagającej książce na pozór wydaje się dosyć typowe, choć dzięki niektórym zagrywkom autora możemy się zadowolić nie do końca banalną książką. Science fiction jest gatunkiem, którego do tej pory nie próbowałam zgłębiać co nie oznacza, że nie miałam tego w planach. Bo spróbować, trzeba wszystkiego, szczególnie jeżeli chce się potem mówić, że się czegoś nie lubi. Zasada ta nie tyczy się szpinaku, koniec dygresji. Natomiast przechodząc do meritum, czyli nakreślenia fabuły Toy Landu, rozpocznę odnotowaniem miejsca akcji. Jest to planeta w Układzie Słonecznym (ale żadna z nam znanych) mająca w przyszłości przysłużyć się ludzkości jako nowe miejsce do zamieszkania. Nowy Raj znajduje się w rękach korporacji, która pazernie położyła na nim swoje chciwe ręce i ma za zadanie sprawdzić jak przystepne do zamieszkania jest ludzkości to nowe miejsce. Przed zakończeniem kwarantanny żadna z firm chcących brać udział w kolonizacji Nowego raju nie może wylądować na powierzchni planety, czego ma dopilnować niesamowicie skuteczny system Cerberus. Tak się radośnie składa, że zawsze znajdą się jakieś czarne owce...

Naszymi Czarnymi Owcami są Dante i jego oddział najemników. Wraz z zespołem naukowców przedostają się na powierzchnię Nowego Raju i szybko zaczynają badać otoczenie. Po drodze dochodzi do wielu niespodzianek, pojawiają się inteligentne pozaziemskie formy życia i problemy we współistnieniu (żeby nie doszło do pomylenia pojęć nie napisałam współżyciu) na pokładzie jednego orbitera pięknej pani naukowiec Kat i garstki nietuzinkowych i nie owijających w bawełnę wojskowych.

Początki lektury do przyjemnych niestety nie należały. Zraził mnie fakt nadmiaru żartów o zabarwieniu erotycznym (żeby nie było, zdecydowanie do osób pruderyjnych nie należę), czy budowa książki - Toy Land jak dla mnie ma formę opowiadania, bo nie zaczyna się żadnym konkretnym zaznaczeniem rozdziału, czy wstępem... Po prostu tekst, Inną niespecjalnie zadowalającą mnie kwestią było to, że nie bardzo wiedziałam co się dzieje i o co chodzi - czym jest Nowy raj? O co chodzi ta grupa najemników i jaka korporacja? Dopiero po kilkudziesięciu stronach załapałam, o co chodzi, choć nadal to nie było to. Nawet miałam kryzys i naszła mnie chęć całkowitego porzucenia książki, bo niczym mnie autor nie zaciekawił, aż nagle... zaskoczyło. Sama nie wiem, czy to dlatego, że polubiłam bohaterów, gdy już trochę lepiej ich poznałam (i przestali się tak żreć między sobą), czy może dlatego, że do głosu doszły tajemnicze prosiaczki. W każdym razie akcja się poprawiła, pojawiło się kilka niewiadomych (na przykład kim są bliźniacy, a kiedy już się trochę wyjaśniło, to zapragnęłam okazji do poczytania o nich) no i finał książki zdecydowanie zasługuje na brawa i uznanie. Przyłapałam się na tym, ze zaczęłam kibicować bohaterom i nawet liczyłam na jakąś delikatną sympatię między pewną dwójką bohaterów.

Teraz może kilka słów o bohaterach. Są oryginalni, gdy już wyjdzie to na jaw. Moimi sympatykami stali się Dante, dowódca, który potrafił pogodzić skłóconych podwładnych, Andrzej vel Rewolwer i Ragnarok. No i oczywiście jedyna babka w tym zestawie, czyli Kat, okazała się równą laską, gdy już zakumplowała się z chłopakami. Co więcej, w odpowiedniej chwili wykazała się odpowiednią dozą okrucieństwa i z czasem stała się członkiem zgranej ekipy.

Szkoda zgrzytów z początku książki, bo jednak ten lekki niesmak psuje obraz fajnej, rozrywkowej powieści. Niemniej jednak zaliczam ją do grona udanych lektur punktujących akcją, humorem i nietuzinkowością. Do tego czyta się lekko i przyjemnie, a nawet dla osób nie przepadających za sf niektóre elementy powieści typowe dla tego gatunku powinny być zjadliwe. 

Moja ocena: 7/10

Autor: Robert j. Szmidt
Wydawnictwo: Fabryka słów
Ilość stron: 262
Rok wydania: 2008

Przeczytana w ramach wyzwań: Przeczytam tyle, ile mam wzrostu (+ 2,1 cm)

Komentarze