Christine


Kiedy czytelnik sięga po książkę autora, którego nazwisko jest powszechnie znane i które jest marką samą w sobie ma pewne oczekiwania. Czasem jednak są one dość nieokreślone, szczególnie wtedy, gdy po dzieło tego autora sięgamy po raz pierwszy. Podobnie miałam w przypadku książki Stephena Kinga - wymagałam czegoś, ale nie byłam w stanie skonkretyzować czego.

Narratorem w pierwszej części książki jest Dennis - przyjaciel Arniego Cunnighama, który nie zalicza się do lubianych i popularnych w szkole osób. Jednak Arnie pewnego dnia wpada w sidła niebezpiecznej i opętańczej miłości - chłopak kupuje samochód, z którym po pewnym czasie łączy go relacja o charakterze obsesyjnym. Arnie się zmienia, co zauważają wszyscy w otoczeniu chłopaka. Leigh, jego ukochana, oddala się od niego, z Dennisem też Arnie nie spotyka się już tak często, jak za dawnych czasów. Rodzice chłopaka z dnia na dzień martwią się o niego coraz bardziej, a wśród wszystkich tych nietypowych zmian główną rolę odgrywa Christine - czerwono-biały plymouth z 1958 roku.

Lekturę Christine rozpoczęłam około dwóch lat temu i przerwałam na niespełna czterdziestej stronie. Postanowiłam sięgnąć ponownie po książkę i dać jej szansę, wiedząc, że powieści Kinga nie należą do książek, przy których marnuje się czas. Mając w perspektywie kilka wolnych dni przed świętami planowałam zapoznać się z jedną z książek króla literatury grozy.

Muszę przyznać, że autor całkiem nieźle dopracował Christine. Książka objętościowo liczy sobie prawie sześćset pięćdziesiąt stron, więc nie obawiałam się powierzchownej i schematycznej kreacji bohaterów. Każda z postaci występujących w powieści postaci odznacza się jakimiś charakterystycznymi przywarami. Jednych bohaterów da się z miejsca polubić, do niektórych ma się od razu antypatyczny stosunek, a na temat niektórych z kolei w trakcie lektury czytelnik zmienia zdanie. Przykładem dla ostatniego przypadku może być Dennis, który z początku nieco denerwował, bo będąc najlepszym przyjacielem Arniego nie do końca się tak zachowywał, a w dalszych częściach okazał się świetną osobowością. Nie do końca jestem w stanie wyrobić sobie zdanie na temat Leigh, bo z jednej strony została wykreowana na nietypową piękność, która stroniła od propozycji składanych jej przez uczniów z liceum, do którego chodziła, a z drugiej jednak nie zawsze zachowywała się jak na inteligentną dziewczynę przystało. Co do Arniego, teoretycznie głównego bohatera, niestety nie potrafię jednoznacznie określić się, czy go lubię. Niby niczym mi nie podpadł w czasie lektury, w dodatku na jego postaci King świetnie pokazał zgubny wpływ demonicznej Christine, a z drugiej jednak nie mam powodu dla którego mogłabym naprawdę polubić tę postać.

Sama historia związana z plymouthem do odkrywczych jednak nie należy i albo nie dość dokładnie doczytałam niektóre fragmenty albo autor wystarczająco nie uwydatnił dramatyzmu związanego z tajemnicą tego samochodu. Zagadka rozwiązuje się pomału w trakcie książki, ale moim zdaniem stanowi jedynie klimatyczny element grozy i czynnik wywołujący zmiany w Arniem. Jeżeli chodzi o to, czego możnaby oczekiwać od powieści z tego gatunku, czyli wywoływanie strachu - nie bałam się. Może nie przemawia do mnie motyw z samochodem widmo, który jeździ bez kierowcy i morduje ludzi, może fabuła była na tyle rozwleczona, że nie doszło do żadnej kumulacji uczuć, może po prostu takie powieści mnie nie ruszają? Nie wiem, ale się dowiem. Bo po Kinga na pewno jeszcze sięgnę.

To co mi się podobało, to jak już pisałam kreacja bohaterów. Oprócz tego należy się autorowi pochwała za lekkość stylu i fakt, że książka pochłania czytelnika. Nawet, jeżeli te czterysta stron to dopiero preludium do poważniejszych akcji Christine, to i tak mkniemy przez książkę w oszałamiającym tempie. Pierwszego dnia machnęłam prawie dwieście stron, a jak na moje możliwości to sporo. Bo leniwą jestem czytelniczką, to raz, a dwa, że szybko się nudzę i łatwo rozpraszam. A tutaj mamy przypadek, w którym potrafiłam się przez ponad godzinę nie odrywać od książki, kiedy to maksymalna ilość czasu, jaki mogę poświęcić książce bez przerywania to dwa, góra trzy kwadranse. Ale zwykle kończy się na dwóch.

Znowu to coś w jego oczach. Odwrócił się, szukając wzrokiem Christine - w taki sposób ludzie szukają swoich bliskich na zatłoczonym lotnisku albo na dworcu kolejowym. A narkoman tak szuka handlarza z prochami.

Jako, że narratorem jest Dennis, jak na dłoni pokazane mamy zmiany zachodzące w Arniem pod wpływem Christine. Ciekawi mnie, czy powieść byłaby ciekawsza, czy nudniejsza, gdyby narratorem był sam Cunningham. W każdym razie szaleństwo i obsesja bohatera na punkcie plymoutha jest bardzo dobrze uwidoczniona i chwilami czytelnik ma ochotę złapać chłoptasia za koszulę, dać mu w twarz i krzyknąć "Ogarnij się chłopie!".

Książka, choć nie pozbawiona wad, ogromnie mnie wciągnęła i zapewniła mi kilak dni przedniej rozrywki. Powieść jest dobrze dopracowana, choć nie wymaga silnego skupienia i ciągłego myślenia od czytelnika, dlatego sprawdza się jako znakomity odstersowywacz. Liczę na to, że inne książki Kinga wypadną nieco lepiej, przynajmniej jako reprezentantki gatunku grozy, który powinien poryć mi psychikę i sprawić, że będę się bała zostać sama w domu na noc.

Moja ocena: 6,5/10

Autor: Stephen King
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Ilość stron: 638
Rok wydania: 1983 (oryginał), 2008 (w Polsce)

W ramach wyzwań: Z półki 2014, Przeczytam tyle, ile mam wzrostu (+ 4,1 cm)
Cytat pochodzi z książki.

Komentarze