Trawa (Sheri S. Tepper)



Trawa w Artefaktach pojawiła się dość dawno temu, a przez moją opieszałość musiałam sobie zorganizować egzemplarz biblioteczny – nakład papierowego wydania pozycji od Tepper jest aktualnie wyczerpany, zostały jedynie ebooki. Nie byłam od samego początku szczególnie zainteresowana tym tytułem, ale od jakiegoś czasu brakuje mi trochę kobiecego pióra. Wzięcie Trawy z biblioteki było powrotem do Artefaktów po ponad roku przerwy.

Jest to powieść wydawać by się mogło, nieco nieoczywista w kontekście gatunku, na jakim skupiają się Artefakty. Owszem, mamy fabułę rozgrywającą się w kosmosie, wykorzystanie nowinek technicznych, szeroko pojętą kreację świata (Trawa to planeta). Jednak Tepper w swojej powieści upchnęła dużo więcej. Po upływie paru tygodni od lektury śmiem twierdzić, że nawet odrobinę za dużo, ale zaraz postaram się wyjaśnić szczegóły.

Na Trawie, porośniętej trawą (kto by się spodziewał), rządzi arystokracja, mająca bardzo arystokratyczne rozrywki – polowania. Fabuła skupia się na rodzinie Bon Damfelsów, ale główną narratorką jest Marjorie, która wraz z rodziną przybywa na Trawę w celu wypełnienia misji. Na Terrze bowiem ludzkość nęka zaraza, roznosząca się na inne planety poza Trawą. Zleceniodawcą Marjorie i jej rodziny (choć przede wszystkim dla niej) jest kościelny hierarcha. I tu nieubłaganie wkrada się zagrożenie w postaci dylematów o podłożu religijno-duchowym, bo na Trawie, w opinii Terran, kwitnie herezja.

Bardzo dobre rozpoczęcie książki, sugerujące wątki arystokratycznych konfliktów, wspaniałego klimatu z pogranicza grozy i fantastyki, a także elementów rytuałów inicjacyjnych wchodzenia w dorosłość (początek opowieści to udział małej Bon Damfels w pierwszym jej polowaniu) to… niestety przepis na niezaspokojony apetyt. Po pierwszych kilkudziesięciu stronach, na których autorka wzbudza w czytelniku ciekawość co do specyfiki Trawy, reguł na niej panujących i specyficznego ekosystemu (jak choćby bardzo ciekawa rasa Hippae, makabrycznych koni-szkieletów, na których odbywają się polowania) przechodzimy do… ciekawej, ale pozbawionej iskry, akcji teraźniejszej.

Fabuła Trawy to mnóstwo problemów o dość dramatycznym charakterze. Czytelnik ma okazję bardzo dobrze przyjrzeć się Marjorie i jej bolączkom rodzinno-egzystencjalnym, ale można odnieść wrażenie, że jej postać zajmuje za dużo miejsca. Na Trawę przybywa z mężem, jego kochanką, oraz dwójką swoich dzieci. Sporą część narracji stanowią problemy Marjorie z mężem i z córką, z którą kontakt bohaterka ma utrudniony. Mocno rozbudowana warstwa obyczajowa mimo wszystko wydaje się niedopracowana. Zabrakło mi więcej scen z udziałem córki Marjorie. Dużo zostało powiedziane o tym konflikcie, ale przełożenia na rzeczywistą akcję było zdecydowanie mniej.

To, co najmocniej utkwi mi w pamięci po lekturze, to elementy grozy związane z istnieniem mitycznych Hippae. Kreacja tych stworzeń bardzo do mnie przemówiła, była wręcz hipnotyzująca. Hippae przedstawiono jako zbudowane z samych szkieletów konie, wymagające specyficznego obejścia i nawiązujące w czasie polowania nietypową więź z jeźdźcem. Mroczne, nieprzewidywalne bestie. Dzięki Hippae do tej przepakowanej nieco problematyką powieści wkrada się nutka szczególnego nastroju, czegoś w rodzaju niebezpiecznej relacji, której istotę ciężko pojąć. Hippae są też chyba najbardziej charakterystycznymi przedstawicielami fauny Trawy.

W Trawie zawarto za dużo, by dało się szczególnie przywiązać do tej historii. Autorka prawdopodobnie nie zapanowała nad światem, chociaż dopracowanie na kilku płaszczyznach i może robicie tej opowieści na tomy sprawiłoby, że myśląc o Trawie i o tym, o czym ona jest, nie musiałabym wymieniać: elementów obyczajowych, science fiction, fantastyki, filozofii i religii, a idąc w bardziej szczegółowe kwestie, motywu manipulacji masami dzięki wykorzystaniu religii, ślepego zapatrzenia w wiarę, romansu, zdrady, dylematów moralnych, zaginięcia, czy ścierających się ze sobą frakcji religijnych.

To przede wszystkim książka zajmująca w momencie, gdy się czyta. Chwytliwy początek pozwolił na dynamiczne wejście w lekturę, przystępny, ale i lekko poetycki język pozwolił na łatwe przyswojenie praw rządzących światem wykreowanym przez Tepper, ale też narobił apetytu na historię tajemniczą. Niestety, im dalej w las, tym więcej niedosytu i nudy – szczególnie elementami obyczajowymi, które choć potrzebne, czasem wydawały się tą sferą, o której autorce najwygodniej się pisze. Jako science-fiction poleciłabym osobom, które dopiero zaczynają z nim przygodę. Tepper nie przytłacza nadmiarem technologii, ale i nie pozwala wątpić w przyporządkowanie jej tworu do science-fiction, szczególnie w drugiej połowie Trawy. Pozostaję z lekkim rozczarowaniem, szczególnie gdy przypomni mi się kierunek, w jakim fabuła mogłaby podążyć po kilkudziesięciu pierwszych stronach i czego nie zrobiła.

|tyt. oryg. Grass, Sheri S. Tepper, wyd. Mag, 487 str., 1989, 2015|

Komentarze