Dzieci Hurina (J. R. R. Tolkien)


W tym roku w planach czytelniczych umieściłam sobie Tolkiena, ale z dużą dozą luzu. Mam zamiar czytać zarówno tytuły, których jeszcze nie znam, ale i takie, z których chiałabym sobie zrobić powtórkę. Dlatego w dość chronologiczną kompozycję wpisałam sobie rozpoczęcie od Dzieci Hurina, które dzieją się jeszcze przed wydarzeniami zawartymi we Władcy pierścieni, którego też planuję odświeżyć w najbliższych miesiącach.

Przerwa od pióra Tolkiena sprawiła, że obcowanie z jego stylem było jeszcze ciekawsze. Dzieci Hurina mają w sobie to, co u Tolkiena najlepsze, czyli specyficzną mistykę, historię chwytającą za serce i magię, która budzi uznanie i emocje. Fundamentem opowieści jest klątwa rzucona przez Morgotha na dziedziców Hurina. Morgoth jest głównym przeciwnikiem i przedstawicielem sił ciemności w snutej przez Tolkiena opowieści. Przeciwstawianie się Czarnemu władcy nie do końca stanowi jednak trzon główny fabuły.

Opowieść o Dzieciach Hurina pokazuje, podobnie jak i Władca, różnorodność Śródziemia. Turin na różnych etapach swojego życia i poszukiwania siebie styka się z kilkoma rasami, dociera w swej wędrówce w najróżniejsze zakamarki. Tolkien kreuje Hurina w pewnym sensie na bohatera tragicznego. Nic dziwnego, skoro od początku jego historii czytelnik wie i zna istotę rzuconej przez Morgotha klątwy jak i wynikających z niej konsekwencji.

Fabuła toczy się pełną zakrętów drogą. Tolkienowi udało się wykreować postać swego rodzaju buntownika (co w przypadku tego autora nie wydaje się oczywistym rozwiązaniem), który mimo głosów płynących z otoczenia, postanawia wziąć sprawy we własne ręce. Niekiedy z różnym skutkiem, jednak wciąż według własnych zasad. W dodatku między wierszami wychwycić można przejawy trudnej relacji między ludźmi i elfami, kształtowanie się jej, wzloty i upadki.

Ciężko mi do pióra Tolkiena podchodzić krytycznie. Zdaję sobie sprawę z tego, które elementy zawarte w jego dziełach mogą współczesnemu czytelnikowi nie do końca podejść. Jest sporo opisów, a postacie, choć nie wszystkie, to charaktery złożone na raczej średnim poziomie zaawansowania. Tym bardziej Turin się wyróżnia, nosząc znamiona bohatera przeklętego.

Dość mocno w oczy w przypadku Dzieci Huriuna rzuca się to, że bohaterem jest człowiek. Tylko i aż. Turin z wszystkimi swoimi przywarami i pragnieniami stara się odnaleźć w świecie, w którym nie każdy napotkany przybysz, okaże się sprzymierzeńcem. Ponadto klimat wydaje się nieco mniej patetyczny, niż we Władcy pierścieni, ale niczemu tej pozycji nie ujmuje. Obie opowieści oczywiście różnią się rozmachem, ale poziom pisania Tolkiena to gwarancja tego, że każdy jego tekst będzie specyficzny i niezwykły. Nie mogę nie zauważyć również, że po zapoznaniu się z Listami, dzięki którym prywatna sylwetka autora jest mi bliżej znana, inaczej odbieram twórczość Brytyjczyka.

Opowieść dotyczy dwójki dzieci Hurina, ale to Turin zajmuje więcej objętości książki. Wygląda to tak, jakby od samego początku (jeszcze na etapie planowania) był głównym filarem i to o nim przede wszystkim Tolkien chciał pisać. Turin dostaje narrację skupioną na jego osobie, jego punkt widzenia jest w centrum historii. Zastanawiającemu się nad losami jego siostry, czytelnikowi przyjdzie trochę poczekać. Osobiście brakuje mi bardziej rozbudowanego wątku w przypadku właśnie Nienor i na tym polu odczuwam braki. 

Tym czytelnikom, którzy nie znają jeszcze twórczości Tolkiena, polecam zacząć jednak od sztandarowych tytułów - czyli Władcy pierścieni lub Hobbita. Sądzę, że Dzieci Hurina to wartościowa i angażująca "wizyta" w Śródziemiu, ale znajomość tych fundamentalnych dzieł pozwoli pełniej docenić opowieść o Turinie. Książka zawiera też interesujący komentarz i opracowanie Christophera Tolkiena, który rzuca trochę światła na proces powstawania i powiązania Dzieci Hurina z innymi tekstami jego ojca.

|tyt. oryg. Hurin's Children, J. R. R. Tolkien, wyd. Prószyński i S-ka, 271 str., 2007, 2018|

Komentarze