Leksykon dzikich kobiet (Klaudia Migacz, Anna Lewicka)

Leksykon dzikich kobiet to publikacja wydawnictwa Bosz nawiązująca w swojej konwencji do Bestiariusza słowiańskiego. Tym razem na tapetę wzięto wszelkiego rodzaju zmiennokształtne istoty powiązane z sylwetką kobiety. Podobnie jak i w innych publikacjach z serii, zostały opatrzone komentarzem ze strony autorek oraz wpisem pochodzącym z podania czy utworu, który dotyczy opisywanym przypadku i jest swoisty źródłem do powstania takiej „noty” w opisywanym leksykonie.

Wstęp Leksykonu zwraca uwagę na specyfikę stworzeń powiązanych z kobietami i tych, których magiczne transformacje wiążą się silnie z sylwetkami niewiasty. Koncepcja na zbiór jest bardzo interesująca, proponuje bowiem prezentację istot z naprawdę różnych stron świata – poczytamy o Żółwicy z Egiptu, Karczmarce z Nakomiad reprezentującej Polskę, ale i takich postaciach jak Etain z Irlandii, kojarzonej osobom bliżej zaznajomionym z mitologią celtów. Nie brak tych naprawdę kojarzących się z dzikością i nieokiełznaniem stworzeń – osobiście zostałam zauroczona (choć może to nie jest najtrafniejsze określenie) przez Bultungin pochodzącą z Afryki.

Konwencję stosowaną do tej pory przez wydawnictwo znajdziemy i w Leksykonie – każda „dzika kobieta” została scharakteryzowana na jednej stronie, na drugiej zamieszczono fragment będący „wyciągiem” z podania źródłowego. Charakterystyka, którą znajdziemy przy każdej istocie wydaje się momentami dość pobieżna. Finalnie zajmuje dwa do trzech akapitów, których najważniejsze wątki są potem powtarzane we fragmencie, dajmy na to, legendy. Tym samym, pomijając sporadyczne wzmianki o tym, że czyjaś sylwetka widnieje w logo Starbucksa mamy klasyczne kopiuj, wklej, zmień, żeby nie było widać, że „zżynałeś”.

Nie mogę nie wspomnieć o ilustracjach. Opatrzono nimi wszystkie zawarte w leksykonie postacie. Praca autorki ilustracji wymaga docenienia, bo wszystkie robią wrażenie, jednak nie podoba mi się ewidentne „pompowanie” objętości książki. Każda postać zajmuje cztery strony, a mogłaby dwie, maksymalnie trzy. Pierwsze dwie strony to ilustracja na jednej i nazwa oraz pochodzenie zapisane ne drugiej. Kolejne dwie to opis autorki (niestety, niewyjustowany, a kiedy nie jest w niego wkomponowana fotografia, psuje estetyczny odbiór) i, jak już zostało wspomniane, fragment podania, często nie wnoszący nic nowego. Więc na dobrą sprawę, wydanie mogłoby się skrócić o połowę.

Leksykon dzikich kobiet to coś w rodzaju ciekawostki – można się nieco zainspirować i poszerzyć świadomość o różnych wierzeniach i postaciach mitologicznych, ale dla kogoś już w tym temacie nieco zorientowanego, lektura może okazać się nieco nużąca lub wtórna. W końcu w większości przypowieści i bajań realizują się podobne schematy – związane z odkupieniem winy, karą za pychę, zakochaniem w niewłaściwej osobie. Przyglądając się historiom kolejnych istot trudno nie ulec przekonaniu, że to wszystko już było. Publikacja niestety nie wnosi świeżości. Trudno oczekiwać, że przy takim mitologicznym fundamencie zostanie zbudowane coś zupełnie nowego, ale może warto byłoby przemyśleć adaptację niektórych wierzeń na potrzeby współczesności – czy gdzieś w kulturze pojawiają się jeszcze poszlaki takich opowieści albo może zostają zaadaptowane w inny sposób. Bo w obecnej formie pozostawia pewien niedosyt.

|tyt. oryg. Leksykon dzikich kobiet, Klaudia Migacz, Anna Lewicka, wyd. Bosz, 167 str., 2020r.|

Komentarze