Szczęki (Peter Benchley)


Szczęki uchodzą za jeden z kultowych tytułów kinematografii, choć jak większość (ale nie wszystkie) udanych tworów filmowych mają swój literacki pierwowzór. Wakacyjny okres sprzyja lekturom dostosowanym tematycznie do plażowego klimatu, nawet jeśli wraz z nim tuż pod powierzchnią wody czai się krwiożerczy rekin. Postanowiłam więc sprawdzić, czy książka na podstawie której Spielberg stworzył ekranową wersję polującej na urlopowiczów ryby jest warta uwagi. 

Miasteczko Amity znajduje się u progu sezonu wakacyjnego. Już niebawem do kwater przybędą pierwsi goście, a mieszkańcy będą mieli okazję w ciągu nadchodzących trzech miesięcy zanotować zyski pozwalające przetrwać resztę roku. Niestety na plaży zostają znalezione zwłoki dziewczyny, a kiedy dochodzi do powtórnego ataku rekina naczelnik policji w Amity zaczyna rozważać zamknięcie plaż… 

Historia, która była mi znana z uwielbianej wersji filmowej to tak naprawdę kalka wersji papierowej, choć może nie stuprocentowa. Od samego początku da się wyczuć atmosferę niebezpieczeństwa, a niepewność związana z tym, co jest źródłem tego zagrożenia buduje grozę. Muszę przyznać, że jako miłośniczka wszelkich historii związanych z szeroko pojętymi morskimi klimatami z łatwością odnajdywałam się w tym, co Benchley napisał, a podsuwane przez wyobraźnię obrazy były bardzo realistyczne. Doskonale zbudowane zostało też napięcie związane z atakami rekina jak i w mojej ocenie, zbyt mało liczne, fragmenty pisane z perspektywy samej ryby. 

Z racji tego, że akcja dzieje się w wakacyjnym kurorcie, mamy tu znakomity efekt kontrastowania beztroskich urlopowiczów szukających jedynie rozrywki i relaksu, a z drugiej pojawianie się kolejnych przypadków krwawych ataków rekina. Poza tym Amity to mała mieścina, w której wszyscy się znają i informacje szybko się rozchodzą. Doskonale klimat małomiasteczkowości widać w mentalności żony Brody'ego, która żyje podziałem społeczności na przyjezdnych i tutejszych i walczy o to, by z pozbyć się łatki urlopowiczki. Benchley w dość klasyczny sposób buduje podwaliny pod swoją historię, bo ile było już opowieści o mieścinach nawiedzanych przez najróżniejsze zło, czy to natury nadprzyrodzonej, czy nie. Autor korzysta jednak z konwencji w całkiem zajmujący sposób pokazując niemal podręcznikowo, jak wysoki poziom kontroli społecznej może działać. 

Jednym z najciekawszych elementów książki był dla mnie zbliżający finał i odegrana w nim rola zahartowanego w boju wilka morskiego Quinta. Surowość, niezależność i bezkompromisowość przemawiały przez kreację tego bohatera i sądzę, że zapadnie on w pamięci nie tylko mnie. Sama końcówka była w minimalnym stopniu rozczarowująca, ale uważam to za niewielki mankament. Za większe wady uznałabym samo podejście autora do jego dzieła – w przedmowie Benchley sugeruje, że „masz czytelniku, wyszło mi takie coś. Ja wiem, że widziałeś pewnie film, ale może jednak przypadnie ci do gustu” co w sumie ma dość nieciekawy wydźwięk, bo na początku zniechęca do lektury. Mam też nieco problem z nadmiernie rozwiniętym wątkiem życia uczuciowego żony Brody'ego, który zabrał zbyt wiele objętości książki i całe szczęście, że nie przysłonił mimo swej rozpiętości głównego motywu powieści. 

Jak w mojej ocenie wypadają Szczęki? Jak czytadło idealne na wakacje. W szczególności polecę tę lekturę fanom grozy związanej z atakami zwierząt czy też generalnie konwencji animal attack. Na szczęście autor podaje historię z odpowiednio zbudowanymi fundamentami - czytelnik przejmuje się losami postaci, angażuje się w nie i znajduje swoich faworytów. Owszem, wersja filmowa książki nie wykorzystuje co prawda wszystkich książkowych wątków, ale czy to dobry zabieg, czy nie, pozostawiam do indywidualnej oceny.

|tyt. oryg. Jaws, Peter Benchley, wyd. Replika, 316 str., 1974, 2005|

Komentarze