Pan lodowego ogrodu Tom IV - cz. 1 i 2 Jarosław Grzędowicz


Przygody i perypetie Vuko na Midgaardzie dobiegają powoli końca - bohater jest na etapie końcowym swojej misji ratunkowej, choć w ramach "wisienki na torcie" czekają go poważne starcia. Natomiast Filar próbuje podążać ścieżką swego przeznaczenia i sprawdzić, czy to, dokąd go one prowadzą jest wyzwaniem na miarę jego możliwości. Grzędowicz w ostatnim tomie Pana lodowego ogrodu w obranym wcześniej stylu domyka wątki z czterotomowej historii.

Z perspektywy czasu stwierdzam, że mój stosunek do twórczości Grzędowicza nie zmienił się znacząco od czasu zakończenia lektury tomu pierwszego. Jest kilka kwestii składowych, w przypadku których zmieniałam zdanie, ale jeżeli jakiś element uległ poprawie, to nie na tyle, by o cyklu Panu lodowego ogrodu znacząco zmienić opinię. Zaczęło się od tego, że zauważyłam iż raczej średniak z tej opowieści i to nadal podtrzymuję - warsztat Grzędowicza nie ulega poprawie na przestrzeni kolejnych części. Mnóstwo jest niepotrzebnych wtrętów, nieprzemyślanych refleksji czy opisów świata serwowanych przez bohaterów. Poza tym w jednej i w drugiej linii fabularnej mamy doczynienia z narracją pierwszoosobową i ona też nie najlepiej wychodzi autorowi. Pojawiają się co prawda elementy trzecioosobowe w perspektywie Vuko, ale nie ratują za bardzo ogólnego wizerunku książki.

Postacie wykreowane przez Grzędowicza to, pomijając kilku głównych bohaterów, raczej marionetki, których imion nie potrafiłabym po czasie połączyć z żadnym konkretnym, choć trochę bardziej wyrazistym charakterem. Nie mija moja sympatia do Filara - nie jest on żadnym ideałem, ale mam do niego więcej szacunku niż do Vuko. Spotkałam się z opiniami chwalącymi Vuko i niestety ich nie podzielam - wykreowany na postać surową i skorą do gwałtowności niczym mnie do siebie nie przyciągnął. Wydawało mi się, z resztą na podobnie jak w poprzednich częściach, że bije od niego prostactwo.

W poprzednich tomach spodobało mi się kilka elementów świata Midgaardu, które wykreował Grzędowicz i z powodu tego właśnie muszę docenić pomysłowość autora. To też najsilniejszy argument za tym, by cyklu z półki jednak się nie pozbywać. Czwarty tom pod tym kątem raczej nie zawodzi, choć nie ma niczego, co wywołałoby szczególne zaskoczenie - ot raczej uśmiech.

Na pewno trzeba też wspomnieć o tym, że w książkach Grzędowicza jest dużo akcji. Trochę przegadanej, owszem, ale bohaterowie cały czas coś robią, przemieszczają się i działają. Pojawiają się wtrącenia z wewnętrznymi monologami, nawet rzec można, że dialogi są słabą stroną tej historii, ale bez przerwy coś się dzieje. Czasem tyle, że brakuje czasu na ugruntowanie pewnych sytuacji w rzeczywistości - Vuko przeprowadza akcję strategiczną bez zasygnalizowania czytelnikowi, że doszło do jakiegoś szkolenia czy planowania bądź choćby wydania instrukcji wcześniej, przez co trochę upada wiarygodność.

Pora chyba przestać snuć wynurzenia na temat czwartego tomu, bo tak naprawdę powiela on niedociągnięcia tomów poprzednich. Tych, których historia wciągnęła od początku przekonywać do lektury nie muszę, natomiast tych, którzy jeszcze się wahają, czy czytać - ostrzegam przed kiepskim warsztatem, ale zachęcam jeżeli poszukują lektury pełnej przygód będącej ciekawym połączeniem fantasy i science fiction.

|tyt. oryg. Pan lodowego ogrodu - Tom IV.I i IV.II, Jarosław Grzędowicz, wyd. Edipresse, 376 i 321 stron, 2012 (I wyd), 2018 (wydanie w kolekcji), cykl Pan lodowego ogrodu - TOM IV.I i IV.II|

Komentarze