Pan Lodowego Ogrodu - Tom II (Jarosław Grzędowicz)

Nie da się ukryć, że Grzędowicz to jedno z czołowych, a na pewno tych zaliczanych do popularniejszych nazwiska z podwórka polskiej fantastyki. Sięgając po tom pierwszy postanowiłam sprawdzić, czy warto autora wymieniać wśród najlepszych, poza tym bardzo ciekawiła mnie ta historia. Szczegółów zbyt wielu nie znałam i tym bardziej treść stanowiła dla mnie zagadkę. W przypadku kontynuacji już wiedziałam, na co się piszę i sięgałam po nią z umiarkowanym entuzjazmem. Nie oszukujmy się - mogło mnie porwać bardziej. Przygody Vuko na Midgaardzie przyniosły kilka ciekawostek ale i narażanie szkliwa podczas zgrzytania zębami. Czy druga część przekonała mnie do serii Grzędowicza czy wręcz przeciwnie?

Odpowiedź jest prosta. Trochę tak, trochę nie. A, miała być prosta. No cóż, nie wyszło. Zostałam ostrzeżona przed lekturą, że poziomem tom ten odbiega od całokształtu i mam nadzieję, że jest to prawda. Ale w przypadku części drugiej pojawił się też u mnie ciekawy paradoks - po raz pierwszy mam przed sobą tekst z dosyć sporą ilością zauważalnych niedociągnięć, ale umiem przymknąć na to oko i skupić się na biegu fabuły.

Najbardziej drażniła mnie kreacja Vuko. Zdaję sobie sprawę, że niektórym jego postać przypadnie do gustu i będą się z nią świetnie bawić, ale niestety dla mnie jest tym typem bohatera, który myśli bardzo jednotorowo i niestety, ale rzadko dopuszcza możliwość istnienia innej alternatywy niż jego punkt widzenia. Wydaje mi się, że to taki trochę karykaturalny obraz pewnego siebie charakteru i chciałabym, żeby w kontynuacji był bardziej znośny. Ponadto z postacią Vuko wiąże się kiepskiej jakości humor w Panu Lodowego Ogrodu.

Na pocieszenie, osłodę i dla równowagi jest druga nić fabularna, w której dziedzic Tygrysiego tronu i jego wierny towarzysz walczą o przetrwanie tropieni przez mroczne stworzenia. Zastanawiam się w tym przypadku, dlaczego blurb pierwszego tomu jak i drugiego w ogóle o tym nie wspomina. Rozpoczynając przygodę z serią wątek Filara zepchnęłam na skraj świadomości i jestem bardzo pozytywnie zaskoczona jego rozwojem. Mamy też ciekawy kontrast, bo Vuko krążki po mrocznych, ponurych i raczej chłodniejszych rejonach Midgaardu, a drugi wątek toczy się w realiach bardziej egzotycznych. I rozpoczyna się oczekiwanie na to, kiedy drogi tych dwóch bohaterów się splotą. Wydarzenia, których udziałem jest Filar wydają się też dużo bardziej mistyczne i tajemnicze, doskonale absorbując uwagę czytelnika i robiąc to dużo lepiej niż Drakkainen. Ponadto postać Brusa wzbudziła we mnie więcej sympatii i dużo zainteresowania względem jego charakteru - miałam wrażenie, że ten bohater wyróżnia się najbardziej i to na nim skupiałam uwagę.

Grzędowicz kreuje swój świat w całkiem interesujący sposób. Czasem zdarza się zapomnieć, że jesteśmy na obcej planecie i gdzieś tam w niepojętej oddali istnieje Ziemia, ale magia Midgaardu całkiem przypadła mi do gustu jak również rozwiązania zaproponowane przez autora - wzbudzają nie tylko ciekawość, ale czasem i strach czy obrzydzenie...

Nie jestem fanką stylu pisania autora. Mam wrażenie, że zarówno pierwszej jak i drugiej części przydałaby się solidna korekta i praca nad warsztatem. Wszystkie sceny dynamiczne (na szczęście nie ma ich zbyt wiele) są raczej nieciekawe, a i autor wrzuca czytelnikowi czasami bardzo dziwne porównania (np. coś przypominało zapachem starego tygrysa. Ręka do góry, kto z Was wąchał starego tygrysa?). Ten styl jest toporny i wymaga, przynajmniej w moim przypadku większego skupienia się, żeby śledzić wydarzenia. I to jest właśnie najdziwniejsze - pomimo niewygody i tak chcę czytać dalej.

Jeżeli nie zniechęciły nikogo wymienione przeze mnie wady tej części (i po części też tej poprzedniej) to sądzę, że po powieści o Vuko warto sięgnąć. To książki oferujące czystą rozrywkę, bez przesadnej głębi i ukazujące całkiem ciekawy lecz wymagający dopracowania świat. Grzędowicz prezentuje kilka ciekawych rozwiązań i udaje mu się w większości podtrzymywać klimat historii. A to, co dla mnie się liczy to fakt, że nie zawracał sobie głowy z podtytułami kolejnych tomów. Dzięki temu widać, że jest to po prostu jedna historia pocięta na odcinki i koniec. Czasem dodatkowe nazwy tomów serii zdradzają bieg historii (Mechaniczny - Powstanie - Wyzwolenie), czasem brzmią nieciekawie bądź odpychająco (Zgnilizna). Rozumiem oczywiście ułatwienie w zlokalizowaniu konkretnych wydarzeń po tytule ("A pamiętasz co działo w Ziemiach jałowych?"), ale najczęściej nie zwracam na te drobiazgi uwagi, a widząc kolejny "Mroczny (tu wstaw nazwę jakiegoś artefaktu)", "Zaginiony (tu podstaw nazwę jakiegoś stanowiska)" i tego typu kompozycje czasem mi się odechciewa i konkluzja jest taka, że miło, że Grzędowicz tego nam oszczędził.

Z chęcią sięgnę po tom trzeci, żeby sprawdzić, czy losy Filara dalej mnie ciekawią i czy dla Vuko już nie ma ratunku...

|tyt. oryg. Pan lodowego ogrodu - Tom II, Jarosław Grzędowicz, wyd. Edipresse, 512 stron, 2007, 2018 (wydanie w kolekcji), Pan lodowego ogrodu - TOM II|

Komentarze