Opowieści z mekhaańskiego pogranicza. Północ - Południe


Wśród nazwisk polskich fantastów Wegner uchodzi za to znane i słusznie, bo autor zdobył już kilka nagród i fani gatunku nie mogą obojętnie przejść obok jego sago o Mekhaanie. Zdarza się, że po tych osławionych pisarzy sięga się z obowiązku - bo to kanon, bo to klasyk, bo to znane i wypada wiedzieć, co ich dzieła zawierają. Taką lekturą dla mnie było Ostatnie życzenie Sapkowskiego. Przeczytałam jeden tom, sprawdziłam, nie porawło mnie, bez entuzjazmu myślę o lekturze kolejnego tomu, który dla formalności przeczytam. Natomiast Wegner...

Mekhaan to imperium rządzone przez władze cesarskie. W tomie pierwszym przyglądamy się konkretnie północy i południu. Autor napisał do każdego rejonu po kilka opowiadań koncentrując się w przypadku północy na losach kompanii Górskiej straży dowodzonej przez porucznika Kennetha-lyw-Darawyta. Natomiast na południu skupiamy się na losach Yatecha, Issara, który zostaje ochroniarzem szlacheckiej rodziny. Niby nic w tym nadzwyczajnego, jednak nie może on w żadnym wypadku pokazywać twarzy ludziom nie należącym do jego ludu. Gdyby przez przypadek to zrobił, musiałby zabić albo siebie albo wszystkich, którzy zobaczyli jego oblicze.

Zapoznając się najpierw z losami Kennetha i jego ludzi musiałam trochę opornie przebrnąć przez początek wprowadzający w nowy, nieznany świat powstały w umyśle autora. Po kilkudziesięciu stronach czułam się już swobodniej przy lekturze i nawet nie zrażały mnie te trzyczłonowe tytuły noszone przez bohaterów. Z resztą, porucznik korzystał tylko z samego "Kenneth", a reszta była formalnością tylko sporadycznie przewijającą się przez lekturę. Losy Górskiej straży skojarzyły mi się, niemalże natychmiast ze znanym mi z martinowskiej sagi braćmi z Nocnej straży, ale nie potraktowałam tego w żadnym wypadku jako chamską "zgapę", a jako motyw, który darzę sympatią. Ponadto klimat jest też nieco inny, bo ta północ aż tak zimna i bezwzględna jak w wymienionym wcześniej dziele nie jest. Natomiast i tak powieść Wegnera zawiera w sobie sporą dawkę bezwzględnej surowości, która kupiła mnie już w pierwszej połowie. To takie porządne, męskie fantasy, za którym przepadam i mogę czytać w ilościach hurtowych (przeplatanych oczywiście z innymi gatunkami). 

Bardzo dobrze u Wegnera wypada kwestia religii, bóstw i kultów. Szczególnie ta ostatnia kwestia zwróciła moją uwagę. W ogóle autor w tym temacie wysilił się na oryginalność, stworzył nazewnictwo nie kojarzące się żadną znaną nam i powszechnie zapożyczaną do literatury mitologią. Ciekawi mnie ogromnie wszystko, co w tym temacie autor stworzył, na te wątki będę pewnie zwracała uwagę najbardziej przy kolejnych tomach jak również najwięcej będę od tych wątków oczekiwała.

Prezentuje się świetnie. Tylko nie spełnia swojego zadania...
Zakulały dwie rzeczy w zasadzie. Pierwsza - mapa. Ciężko było mi umiejscowić akcję w konkretnym miejscu, pomimo tego, że w narracji i wypowiedziach bohaterów padały nazwy geograficzne. Owszem, w książce znajduje się przepiękna mapa na wklejce, która naprawdę robi wrażenie. Odnaleźć się na niej nie umiałam niestety. Ni to po rzekach, ni to po miastach, ni to po łańcuchach górskich, a mapy uwielbiam i podejrzewam, że jest to jeden z wyznaczników mojej miłości do fantastyki. Inna sprawa, że po przerobieniu Władcy pierścieni i pięciu tomów Pieśni Lodu i Ognia wymagam szczegółowych mapek od autorów. Wiem też, że u Wegnera w dalszych tomach (tomie?) pojawiają się inne mapy i może ulegnie to poprawie.

Druga rzecz, która trochę mi przeszkadzała, to słabo wyeksponowana władza. Z opowiadań dowiadujemy się tylko, że jest, w zasadzie epizodycznie się o niej wspomina, nic nie wiadomo na temat tego kto i gdzie ją sprawuje. Mam ogromną nadzieję, że w kwestii tej więcej informacji autor zawrze w kontynuacji (którą już zamówiłam), bo przecież postać cesarza w świecie pełnym politycznych intryg to kwestia konieczna do starannego nakreślenia.

Na koniec wisienki, które potwierdzają wysoki poziom fantastyki, jaką pisze Wegner. Sceny batalistyczne. Uwielbiam dobrze rozpisane, oddane z należytym realizmem, dramaturgią i dynamiką fragmenty bitew. Za to kocham gatunek i tego od niego oczekuję. Autor spisał się świetnie opisując walkę między siłami cesarskimi a koczownikami, która rozegrała się na Północy, co prawda jedynie w opowieści jednego z bohaterów. Niemniej mój głód bitewnej literatury został zaspokojony, a i jestem po wrażeniem stylu Wegnera. No właśnie, styl. Bardzo przystępny, precyzyjny i dobrze dopracowany. Opowiadania czyta się świetnie, ciężko się oderwać, tym bardziej, że fabuła pędzi do przodu i cały czas coś się dzieje.

Gdybym miała porównać Północ i Południe i opowiedzieć się po którejś ze stron, to wybieram to pierwsze. Fakt faktem, rządzi w tym przypadku trochę sentyment z racji tego, że to od tego rejonu zaczęłam poznawać Mekhaan. To, co działo się na Południu było niemniej ciekawe, więcej tam pojawiło się takiego mistycznego klimatu, bardzo spodobał mi się wątek kasty Issarów specjalizujących się w kulcie zabijania i śmierci. Natomiast Północ to dawka takiego klasycznego fantasy, stricte przygodowego, przy którym ciężko się nudzić. Czekam również na nieco bardziej pogłębioną kreację niektórych bohaterów. Postacie pojawiające się na scenie są wiarygodne, niestety w przypadku niektórych bohaterów zabrakło mi umiejscowienia ich w historii, wzmianek o tym, kim byli zanim dotarli do momentu, w którym się z nimi stykamy. Oczywiście jest to pierwszy tom i generalnie rzecz biorąc czekam na takie wstawki w kontynuacji. I jak najbardziej polecam, co pewnie da się wywnioskować z powyższych akapitów, bo pierwszy tom Opowieści z mekhaańskiego pogranicza to kawał porządnej literatury fantastycznej.

Moja ocena: 8/10

Opowieści z mekhaańskiego pogranicza:
1. Północ - Południe
1.5 Każdy dostanie swoją kozę
2. Wschód - Zachów
3. Niebo ze stali
4. Pamięć wszystkich słów
5. ?

Komentarze