Radio Armageddon

Tak się czasem zastanawiam, jak to jest, że książki, w których przedstawione obrazy zdecydowanie przeczące klasycznej sielance i spokojowi są w stanie dać czytelnikowi jakieś poczucie komfortu. Nie nazwę tego ukojeniem, ale może po prostu wygodą. Mam nadzieję, że każdy książkoholik doświadczył już kiedyś tego uczucia. Podczas czytania stykał się już z takimi fragmentami, które były dla niego po prostu wygodne. Które za pomocą idealnie dobranych słów opisywały coś tak banalnie oczywistego, że nikt inny nie wpadłby na pomysł, żeby o tym wspomnieć. I tutaj leci pierwsza pochwała pod adresem autora - niebanalny, a jednocześnie prosty styl i umiejętność trafienia odpowiednio dobranymi słowami w sedno.

Jakub Żulczyk stworzył historię zespołu muzycznego toczącą się w realiach polskiej codzienności. Nie taki zwykły zespół, bo punkowy i historia też niczego sobie, bo czwórka głównych bohaterów po prostu stawia czoła rzeczywistości w sposób nie podpadający pod żadne popularnie stosowane kategorie buntu. Co więcej Radio Armageddon staje się dla Nadziei, Szymona, Cypriana i Gnata świętością, a równocześnie dla każdego z nich oznacza coś innego. I naprawdę jest o czym opowiadać.

Autor nie snuje nużącej, opowiadającej punkt po punkcie opowieści o tym, jak zespół powstawał. Teraźniejszość przeplata się z rozbudowanymi wstawkami z przeszłości, a narrację prowadzą głównie Nadzieja i Szymon. To oni opowiadają czytelnikowi o szarym, sztucznym otaczającym ich świecie, który po części zna każdy z nas i w którym każdy znajdzie cząstkę swojej rzeczywistości. W zasadzie motyw młodzieżowego buntu wyrażanego przez założenie amatorskiego zespołu punkowego to temat dosyć oklepany, a jednak treść książki potrafi zafascynować i uwięzić czytelnika w tym pozbawionym głębi świecie.

To bardzo mocna powieść. Pełna drastycznych, szokujących obrazów, które wręcz uderzają w świadomość czytelnika. Co więcej, wątek tajemniczego zaginięcia Cypriana, lidera zespołu komplikuje plany całej reszty postaci, wyzwala pragnienia, do których w zasadzie na warto się przyznawać. Równocześnie pomimo mocno postępującej degeneracji bohaterów w jakiś sposób życzy się im jak najlepiej i naiwnie, gdzieś na skraju świadomości liczy na to, że jednak jakoś się to wszystko poskłada.

Momentami obraz bandy zaćpanych licealistów trochę mnie męczył w sensie takim, że nie wierzę, żeby grupce młodzieży tak łatwo było w szybki sposób niemalże nieodwracalnie popaść w nałóg. Miałam wrażenie, że trochę jakby żyją w szklanej bańce (oni chyba też), takiej, której wnętrza nie dostrzega otoczenie. Rodzice, nauczyciele, znajomi - bardzo mało inicjatywy było z ich strony, ale może moje wrażenie jest efektem tego, że w swoich nastoletnich latach nawet nie otarłam się o takie środowiska. Bywa. Rozumiem też, że ta obojętność wszystkich dookoła to smutny dowód na istnienie rzeczywistego problemu społecznego, jednak i tak wygląda na nieco zbyt mocno odbiegający od realiów.

Jakub Żulczyk stworzył oryginalnie napisaną historię, której wydźwięk na pewno nie pozostawi czytelnika niewzruszonym. W jakiś sposób książka trafia w człowieka, pochłania, przekazuje część smutnych prawd o przekomercjalizowanej rzeczywistości, w której praktycznie na wszystkim da się zarobić, a małe, próbujące coś przekazać "świętości" nie mają za bardzo racji bytu. Chyba, że podasz cenę.

Moja ocena: 7,5/10

Komentarze