Powieści posapokaliptycznych, dystopijnych, antyutopijnych i innych przyprawiających o dreszcze na myśl o przyszłości jest od groma i ciut ciut. Nie ukrywam, że fanka tychże gatunków zdeklarowaną jestem i obok fantasy i urban fantasy książki zawierające czarne wizje przyszłych stuleci naszej planety dość często goszczą na mojej półce. Może i dużo serii jeszcze przede mną, ale pewne kryteria już zdążyłam sobie zaznaczyć jako "priorytet" a kwestii tych w gatunku postapokaliptycznym jest sporo.
Po Zatopione miasta sięgnęłam pod wpływem recenzji, w której doczytałam, że jest to książka brutalna i krwawa. Pokazać mi coś takiego to jak pokazać dziecku stoisko ze słodyczami - tyle mnie, tudzież dziecko było widać, bo już pędzimy w stronę Zatopionych miast/stoiska ze słodyczami.
Jak dostałam książkę w swoje ręce (zamówioną przez internet w Empiku) i przyjrzałam się opisowi z tyłu okładki. Ochy, achy, najpoczytniejszy autor fantastyki i...
"Suzanne Collins swoimi Igrzyskami śmierci mogła wprowadzić dystopię do literatury młodzieżowej , ale to Bacigalupi jest mistrzem tego gatunku"
Zgrzytanie zębami, dreszcze na plecach i... Seriously??? Błagam. Naprawdę ciężko jest napisać coś lepszego niż Igrzyska śmierci. Od razu w głowie zapaliła mi się lampka ostrzegawcza, a Zatopione miasta mogły liczyć na ostrzał krytyki z mojej strony. Książka Bacigalupiego przeleżała u mnie jakieś cztery miesiące, aż w końcu pełna obaw wzięłam ją do ręki i...
I nie dostałam tego, czego chciałam. Nawet tego, czego oczekiwałam z chwil przed przeczytaniem porównania do dzieła pani Collins. Bo wtedy liczyłam na zajmującą lekturę z licznymi zwrotami akcji, nieprzeciętna fabułą i całością doprawioną opisami krwawych starć. Ostatnie dostałam, ale mimo to czuję się książka lekko rozczarowana. A spodziewałam się Oczarowania.
Autor książki wykreował świat niezaprzeczalnie okrutny i ponury. Świat, w którym w każdej chwili możesz w każdej chwili zacząć podpadać pod kategorię "Zimny trup" i awansować na stanowisko "Poległego, któremu chwała się należy". Konflikty w Ameryce (której? Nigdzie nie jest wspomniane, a z opisu otoczenia wnioskuję, że Południowej, bo dużo dżungli i mokradeł. Ale to tylko moje obserwacje) prowadzą do krwawych starć bardzo wielu stronnictw wojskowych. Stronnictw o różnych poglądach i wyznaniach. I tutaj pojawia się niedociągnięcie - walczących podgrup było za dużo i żadna z nich, poza ZFP (Zjednoczony front patriotów) nie została należycie scharakteryzowana. Była Armia Boga, były lokalne jednostki zorganizowane, których nazw już nie pamiętam, a wymieniona przeze mnie frakcja zapadła mi w pamięć z powodu niezłej jatki między nią i ZFP. Tak na prawdę nie miałam pełnego obrazu tego, kto jest kim i z kim sojusz zawiązał. Ukazano to w książce niejasno i wprowadziło zamieszanie utrudniając czytanie. Przez chwilę miałam po prostu wrażenie, że dzieciaki podzieliły się na grupki, znalazły sobie po dorosłym z pomysłem na "Nowy świat" i kazały mu dowodzić. Mało logiczne, niezbyt zachęcające do ogarnięcia tego umysłem i niepotrzebne.
Krwawych i brutalnych scen oczywiście się doczekałam. Problem polegał na tym, że takie sceny potrzebują równowagi, której się nie dopatrzyłam. Brakowało mi elementu, który wzbudziłby we mnie współczucie dla głównych bohaterów. A mi ich zwyczajnie ni było żal. Sama nie wiem, czemu, bo charaktery Mouse'a i Mahlii zostały całkiem nieźle zarysowane. Relacje między nimi - silna, bezgraniczna przyjaźń też zostały prawidłowo ukazane i nie mam pojęcia, co mi nie pasowało. Może zbyt duża ilość przemyśleń? Rzadko kiedy Mahlia i Mouse przechodzili od słów do czynów i gdyby nie Tool dziewczyna zginęłaby już po pięciu minutach wędrówki po dżungli.
Teraz może zdecydowany plus - Tool. Pół człowiek, istota, w której znajduje się DNA psa, hieny i człowieka. Wielce ubolewam nad tym, że tak mało rozdziałów mu poświęcono. Owszem, w pewnym etapie był on współtowarzyszem Mahlii, ale i tak to na niej skupiał się trzecioosobowy narrator i o Toolu nie wiele się dowiedziałam. Szkoda to wielka bo bardzo mocno mi ten bohater w pamięci utkwił. Szkoda, że uwolniwszy się spod ucisku ludzi, którzy wykorzystywali Toola do walk nie chciał on w żaden sposób się zemścić i gdyby nie spotkał Mahlii najpewniej żadnego konkretnego celu na wolności by nie miał.
I wracamy do minusów. Poza tym, że przez Amerykę przetoczyły się liczne kataklizmy nie wiemy o niczym więcej, co mogło doprowadzić do takiego stanu rzeczy - że wszyscy muszą teraz przede wszystkim walczyć o jedzenie i broń. Do tego o ewentualnym przywódcy kraju pogrążonego w wojnie (która powodu swego konkretnego nie ma, ja też stron konfliktu - po prostu, wszyscy ze wszystkimi) też nic nie wspomniano. Plus jeszcze do tego, że promyk nadziei na lepsze czasy również został zbyty przez Bacigalupiego. Dziwię się, że mieszkańcy Ameryki w realiach Zatopionych miast nie popadli jeszcze w depresję. Ja bym popadła gdyby wokół wszyscy się napieprzali z karabinów i nie byłoby absolutnie żadnego, nawet najmniejszego promyczka nadziei. Albo kogoś do obalenia. Wtedy mogłabym przynajmniej sądzić, że owa persona kiedyś zejdzie z tego świata ze starości i może coś się w kraju zmieni.
Cóż mogę jeszcze dodać? Język. Obrazowy, nieźle urozmaicony, ale też chwilami niezrozumiały. Gdyby autor dodał jakiś słownik z wyjaśnieniami, co oznaczają pojęcia trep, watażkowie i Orły (są to pojęcia wojskowe, tyle się zorientowałam, ale dokładniejszych informacji o tychże figurach wojny szukać daremnie) byłoby mi o wiele łatwiej czytać.
Zatopione miasta są lekturą dość łatwą pomimo wad wymienionych przeze mnie, bo 3/4 książki opiera się na wędrówce przez dżunglę i przemyśleniach. Owszem, są sceny dynamiczne, ale tym razem nie tylko to mi było do szczęścia potrzebne.
Nie wiadomo gdzie, nie wiadomo kiedy, nie wiadomo czemu. Dlatego Książkę oceniam jako baaardzo przeciętną i nawet styl autora nie jest w stanie za bardzo tego podratować. Czytało się szybko - to również plus, choć czasem łapałam się, ze przeczytałam całą stronę i nie wiedziałam o czym ona jest. Czytałam dalej, ignorując tamte fragmenty...
Moja ocena: 6,5/10
Autor: Paolo Bacigalupi
Wydawnictwo: Literackie
Ilość stron: 413
Rok wydania: 2012 (w Polsce i za granicą)
Nigdy nie spotkałam tej książki, ale jeśli ją gdzieś zobaczę to już będę wiedziała, że nie warto jej czytać.
OdpowiedzUsuńSłyszałam już o tej książce, lecz nie jestem do niej przekonana na tyle by ją przeczytać.
OdpowiedzUsuńSporo o tej książce słyszałam, ale jeszcze na nią nie trafiłam. Sam pomysł wydaje się być interesującyc tym bardziej, że lubię takie klimaty. Tylko z tym wykonaniem to mam obawy.
OdpowiedzUsuńOstatnio chciałam kupić tą książkę, ale jakoś nie mogę się zdecydować. Chyba na razie sobie odpuszczę.
OdpowiedzUsuńDotychczas czytałem same entuzjastyczne opinie o tej książce, więc dobrze, że pojawiła się też taka, w której można przeczytać o niedociągnięciach. Nie wiem czy te niedociągnięcia będą mi przeszkadzać w lekturze, ale "Zatopione miasta" mam na swojej liście książek do przeczytania.
OdpowiedzUsuń